czwartek, 27 listopada 2008

Senseless tragedy in Mumbai

Fot. AP za www.gazeta.pl

Senseless. This should not happen.

It's been 24 hours from terrorist attack now. 125 people killed, 327 injured.


W Polsce jest godz. 18.20, w Indiach 22.50. Minęły właśnie 24 godziny od wczorajszych zamachów dokonanych w 10 punktach Bombaju.

O tym, co się stało, dowiedziałam się dość późno, dzisiaj, około 15. I poczułam, jakby to się działo gdzieś bardzo blisko, tu, obok. Zabolało mnie serce.

Wszystko zaczęło się na Colabie - okolicy, gdzie jest najwięcej turystów i hoteli. Bomba wybuchła w słynnej Cafe Leopold, gdzie wypada stołować się każdemu białasowi (Tam piłyśmy herbatę miętową ostatniego dnia.).
Na Colabie też kwitnie handel (Tutaj przez pół dnia włóczył się za mną sprzedawca bębnów, który uparł się, żeby mi sprzedać jeden z nich. Obniżał cenę, choć wcale się nie targowałam. Kiedy z 700 zszedł do 100 Rupii, kupiłam taką małą tablę dla - wówczas - mojego chłopaka, który miał ambicje, żeby być perkusistą.).
Na Colabie zaczepiła mnie dziewczyna z ekipy produkującej filmy Bollywood, proponując, żebym zagrała w filmie następnego dnia. Zagrałabym, ale to był nasz ostatni dzień w Indiach.

Dlaczego zamachowcy uderzyli w turystyczne miejsce?! Właśnie o obcokrajowców podobno terrorystom chodziło. Cytat za www.gazeta.pl:

"Terroryści: To dopiero początek
- Ostrzegamy rząd Indii, by zaprzestał powtarzających się niesprawiedliwości wobec muzułmanów i oddał tereny im ukradzione. Wiemy, że rząd Indii nie potraktuje tych ostrzeżeń poważnie - napisali terroryści z organizacji Mudżahedini Hajderabadu i Dekanu w mailu, który publikuje "Hindustan Times". Według nich atak na Bombaj to dopiero początek. - Dlatego zdecydowaliśmy się na ostrzeżenie, które nie pozostanie po prostu ostrzeżeniem. Udowodniliśmy, że to prawda, a próbkę widzieliście w Bombaju - piszą terroryści. - Teraz będziemy reagować do czasu, gdy nie osiągniemy zemsty za wszystkie zbrodnie i zniewagi nam wyrządzone - dodali w mejlu.

Zamachowcy pochodzili z Pakistanu?
Terroryści, którzy w środę przypuścili serię krwawych zamachów w Bombaju, pochodzili z Pakistanu - oświadczył wysoki rangą przedstawiciel indyjskiej armii, gen. R.K. Hooda. Pakistan temu zaprzeczył. Dziennik "Times of India" podał zaś, także powołując się na źródła w armii indyjskiej, że terroryści aresztowani w hotelu Trident/Oberoi prawdopodobnie pochodzili z okręgu Faridkot w pakistańskim stanie Pendżab.

Pakistański minister obrony Chaudhry Ahmed Mukhtar "zdecydowanie oświadczył" jednak, że Pakistan nie ma nic wspólnego z zamachami. Pakistański minister spraw zagranicznych Shah Mehmood Qureshi, który przebywa właśnie z wizytą w Indiach, powiedział, że jest "zaszokowany i przerażony" zamachami w Bombaju. Zapewnił też o woli pełnej współpracy w zwalczaniu terroryzmu w regionie.

Indie często oskarżały wcześniej Pakistan o zamachy na swoim terytorium. Pakistan odpowiadał na to, że Indie nie powinny nikogo oskarżać bez dowodów. (...)"


Fot. STRINGER/INDIA REUTERS za www.gazeta.pl


Aravind, znajomy z telewizji TimesNow z Bombaju, nie odpisuje na mejla. Na stronie telewizji są newsy: http://www.timesnow.tv

czwartek, 20 listopada 2008

Ideały/Ideas

Legły w gruzach.

Runeły.

Moja francuska miłość* się odezwała. Samoistnie. W nie/dobrym momencie**. Nie wiem, czy nadal rozwiedziona. Ale. Zdjęcie. O bosz...

Ogolił się (znaczy - łysy), nosi czapkę, pasiastą bluzę dresową z kapturem (tak!), jakies smycze na szyi, oraz, uwaga - w uszach ma wielkie, brylantowe kolczyki, jak jakiś Snoop Dog.

Bosz...

No gdyby nie te kolczyki. To bym odpisała. A tak... nie, nie, nie. No nie, nie mogę.

Czarnego z siebie zrobił. Oł, dżizas. Wcale nie jestem rasistką. Po prostu śmieszy mnie ich styl pod tytułem jestem twardzielem.

No, ale dlaczego tu o tym piszę?! Miało być bez zwierzeń i osobistych uwag przecież. Dlatego, że ten kolega o orzechowych oczach i czekoladowym kolorze skóry, która kiedyś pachniała wanilią, jest Hindusem. Urodził się na wyspie słoni i cynamonu. Sprawdźcie sobie, jak nie wiecie, co to za wyspa.

To jest kawałek jednego z dwóch słoni, strzegących wejścia do świątyni w Bombaju. To dzielnica, w której jest największe zagęszczenie hinduistycznych świątyń, nazwa wyleciała mi z głowy.

PS Po tym wszystkim rzuciałm się do szuflady, odnalazłam na dnie kopertę z biletem rezerwującym Internet w centrum Pompideau i ze zdjęciami. I znowu zdziwienie. Brakuje jednego zdjęcia, tego, którego szukałam. Tego na którym staliśmy razem na zapleczu kina, w którym pracowaliśmy. Nie ma tego zdjęcia, zniknęło. Szufladę przeszukałam - może wypadło z koperty? - nie ma nigdzie. Nie rozumiem.

** Platoniczna.
* To jeszcze nie koniec kryzysu.

sobota, 8 listopada 2008

Gey/Les/Trans Friendly

O kobietach i mężczyznach będzie. I o trzeciej płci. Oraz o lesbijkach i gejach.
20 listopada obchodzimy Międzynarodowy Dzień Pamięci o Trans Ofiarach.

November, the 20th is The Transgender Day of Remembrance

Najpierw o tym, że w Indiach kobieta może mieć więcej niż jednego męża. To się nazywa poliandria (z greckiego: polys - wiele, aner - mąż). Nie jesteście zdziwieni? Ja trochę byłam. Bo kto by się tego spodziewał w tak patriarchalnym kraju, jakim są Indie?! Poliandria popularna jest też w Tybecie i u niektórych plemion eskimoskich oraz indiańskich. Skąd się bierze? Niestety, nie z władzy kobiet nad mężczyznami. Z tego, że w trudnych warunkach życiowych tylko kilku mężczyznom udaje się wyżywić jedną rodzinę.

Żony w związkach poliandrycznych mają wiele przywilejów. Mogą np. sobie wybrać, u którego z mężów rezydują. Mogą też mieszkać u wszystkich po trochu i zmieniać dom małżonka z powodów ekonomicznych, np. w sytuacji, kiedy jednemu skończą się pieniądze lub jedzenie.

Kobietom hinduskim wszystko jedno, kto jest ojcem ich dziecka. Jak piszą Jabłoński, Kurtz i Ostasz w "Gdy kobieta ma kilku mężów. Rzecz o poliandrii", tak jest u Thandanów z Koczin w Kerali w południowych Indiach. Za to ojcowie dzieci ze związków poliandrycznych muszą uznawać wszystkie dzieci za swoje i nie wolno im żadnego faworyzować.

Że istnieje lewirat, czyli zwyczaj, kiedy mężczyzna bierze za żonę żonę własnego, zmarłego brata, to też oczywiste. Ale jest i sororat . To sytuacja, kiedy po śmierci żony, mężczyzna bierze do domu/za żonę jej rodzoną siostrę. Co więcej tak też określa się sytuację, kiedy siostra obecnej żony zostaje drugą żoną lub kolejną żoną tego samego mężczyzny. Trochę to skomplikowane, ale chodzi po prostu o to, że jeden Indus może ożenić się z dwiema, trzema (lub więcej) siostrami.
A co się dzieje, kiedy umiera ta jedyna żona wielu mężów? Czy jej siostry mogą sobie wziąć na męża jednego bądź kilku mężów-wdowców? Ciekawe, ale źródła o tym milczą.

Że geje są - wiadomo od dawna (wszędzie i od zawsze są). Ale w Indiach są też lesbijki, o czym się jakoś nie mówi. Bardzo ciekawy tekst na ten temat znajdziecie tu. Tam nieznany autor przytacza Artykuł 377 Indyjskiego Kodeksu Karnego z 1860 roku, O wykroczeniach przeciw naturze (który obowiązuje do dziś):

Kto bez przymusu odbywa stosunek płciowy wbrew prawom natury z mężczyzną, kobietą, czy zwierzęciem, podlega karze pozbawienia wolności do lat 10 i nałożona zostaje grzywna.

Tymczasem w "Boginie, prządki, wiedźmy i tancerki. Wizerunek kobiety w kulturze Indii" znalazlam takie zdjęcie:
(Obraz olejny na płótnie w stylu Kalighat, Kalkuta, XIX wiek)

No i są jeszcze hijra (czytaj: hidżra). Czyli trzecia płeć. Ani kobieta, ani mężczyzna. Biologiczni mężczyźni ale mentalnie kobiety uwięzione w męskim ciele. Społeczność znana w Indiach od XII wieku. Są kulturowym odpowiednikiem powszechnie akceptowalnej trzeciej płci w Ameryce Południowej, gdzie uczeni naliczyli podobno aż 133 szczepy plemion, których męska (biologicznie) część nosi damskie ciuszki i czuje się kobietami. Owi kobieto-mężczyźni wzywani byli do rozsądzania sporów małżeńskich, ponieważ uważano, że jednakowo dobrze potrafią zrozumieć cechy obu płci.
Hinduska trzecia płeć nie godzi skłóconych par, ale za to ludzie wierzą, że obecność hijra podczas narodzin dziecka zapewni mu powodzenie w życiu. Tak też trzecia płeć zarabia na życie. Kobieto-mężczyźni również tańczą podczas narodzin dziecka i śpiewają w pociągach wokół dużych miast. No i żebrzą. Część z nich to prostytutki, ale sprzedawanie ciała jest źle widziane w obrębie społeczności, toteż niewiele (niewielu) się na to decyduje.

Zostać hijra? To nie takie proste. Przynależność do społeczności należy okupić pewnym rytuałem: trzeba się wykastrować. Bez znieczulenia miejscowego, bez narkozy, najzwyczajniej w świecie ucina się adeptowi jądra i penisa nożem. Ranę można opatrzyć tylko ziołami. Przeżyjesz - jesteś hijra. Są więc już-one transeksualistami - w naszym rozumieniu. Wielu chłopców staje się transeksualnymi hijras mimowolni. Porywa się ich dla okupu, ale ponieważ rodziny nie mają pieniędzy, więc zostają hijras. Ale są też tacy, którzy mimo, że kobietami się czują, nie decydują się na kastrację. W hierarchii stoją wówczas dużo niżej od tych pozbawionych genitaliów.

W domach wspólnot hijras panuje rodzinna atmosfera: zwracają się do siebie "siostro", "matko", "nauczycielko". Kasta - bo tak są traktowane ich wspólnoty - liczy (według różnych źródeł) od 50 000 do ponad miliona członków (sic!).
Hijras są szanowane, mają swoje prawa. Nikt nie protestuje, kiedy ubrane w kobiece sari hijra-muzułmanki wchodzą do męskiej części meczetu.
Hijras stroją się. Tak jak wszyscy transseksualisci i transwestyci mają skłonność do kiczu, przesady i nadmiaru uznawanych przez nich za kobiece atrybutów. Wyglądają np. tak:
(www.transspiritual.com)

Hijras ciągnie też do polityki. W Punjabskim mieście Haryana do władz lokalnych dostała się przedstawicielka społeczności hijras. Przedstawiła się jako Miss Nehru. W 1996 roku Miss Nehru startowała w powszechnych wyborach parlamentarnych z własnym, całkiem, uważam, interesującym (choć niektórzy powiedzieliby być może, że niemożliwym do zrealizowania) hasłem: „Do uprawiania polityki nie potrzeba genitaliów, potrzeba mózgu”.

O hijras możecie poczytać jeszcze tutaj.

PS No, nie wiem, czy tematyka ta jest dla kogoś, kto tu zagląda, interesująca. Dla mnie tak. Nie jestem ani les ani trans, ale zawsze fascynowała mnie kobiecość w mężczyznach. To, co męskie w kobietach pociąga mnie jednak mniej, ale trochę też. Fascynacja nasiliła się ostatnio z powodu kontaktów z wyzwolonymi paniami, z którymi spotykam się na zajęciach. A gdyby ktoś może jeszcze nie wyszedł z szafy to polecam to miejsce.
I cóż. Obiecuję, że następnym razem (lub jeszcze następnym) nie będzie już o zboczeniach i wynaturzeniach. Będzie o normalnych prostytutkach.

PS 2 W tym tygodniu zemdlałam tylko dwa razy, w sumie nie było mnie przez około 2 minuty. Badają. Dziwne. Ale ciekawe jest uczucie odzyskiwania świadomości: błogość połączona z szokiem i myślą w rodzaju "Oo, wróciłam... Szkoda". Nie wiem, czy polecam ten stan. Nic mi się nie otworzyło, nie mialam wizji i nie wiem więcej, niczego nie zrozumiałam, nie widziałam żadnego światełka w tunelu ani białej postaci. Wiem tylko, że czas ucieka.

sobota, 1 listopada 2008

Ganga death/1 Listopada

Funeral ceremony in Benares

Indie nie boją się śmierci. To tylko etap w wędrówce, przejście do innej formy. A jeśli umrzeć, to najlepiej w Benares. Według mitologii indyjskiej tu Ganges ma połączenie z niebiańską boginią Saraswati. Dzięki niej dusze płyną do wiecznego wyzwolenia i do niej należy wznosić modły, by dostąpić Mokszy, czyli przestania przyjmowania kolejnych wcieleń.

Na schodach prowadzących do świętej matki Gangi siedzą stare kobiety z ogolonymi głowami. To wdowy. Przyjeżdżają tu czekać na śmierć.

Trzeba mieć na pogrzeb w Gangesie pieniądze. Im więcej, tym więcej dostanie się drewna, tym dokładniej nieboszczyk się spali. Kiedy pytałam jednego z pracujących na ghatcie Hindusów how much is for death in Ganga, powiedział, że to zależy, czy jestem rich. Najniższa stawka to 3500 Rupii (1000 Rupii = 60 zł). To dużo. W ten sposób zarabiają maharadżowie, do których należą ghaty.
Hindusi wierzą, że dusza wydostaje się z ciała, kiedy podczas spalania pęknie czaszka. Jeśli drewna jest mało, a ogień za słaby, czaszka nie pęknie. Wtedy trzeba pomóc płomieniom dolewając tłuszczu, np. roztopionego masła.

A to, co się nie spali, zostanie dla krokodyli i ryb. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, pożywiają się także żyjące tu ponoć delfiny. A co woda wyrzuci na brzeg - zostaje dla psów. To tylko ciało. Nieważne już.

Honesty excercises/Ćwiczenia ze szczerości*

Mumbai Temple
Diwali świętowaliśmy wieloetapowo. Najpierw w Bollywood. Było emocjonująco. Wcale nie z powodu tego bardzo nietypowego jak na to miasto miejsca, ale za sprawą opowiedzianych historii. Historie te mnie przeraziły. Indii wcale nie dotyczyły. A czego, jeśli wolno spytać. Tego, o czym pisze Esther Vilar w "Matematyce Niny Gluckstein", którą właśnie skończyłam czytać. Autorce opowieści i sobie też bardzo mocno życzę, żeby opamiętała się/zrobiła coś/zaryzykowała/zapomniała/znalazła inny sens/posłuchała nawiedzonych feministek/przestała wcześniej niż Esther.

Potem u mnie: ryż i Matar Paneer (ingredients: water, onion, cottage cheese, green peas, sunflower oil, salt, chillies, cashewnut, ginger, garlic, coriander leaves, melon seeds, coriander seeds, corn flour, turmeric, dry mango powder, cumin seeds, cardamon, black pepper, cinnamon, clove, mace & nutmeg). Immerse the pouch in boiling water for 3-5 minutes. Remove, cut open, stir and serve.

* Tytuł posta to cytat z najnowszej książki "Gesty" Ignacego Karpowicza. Podoba mi się. I pasuje tu. Opowieść o 40-letnim Grzegorzu może przeczytam (jak ją wygram w Trójce). Karpowicz popełnił też książkę-relację z podróży po Etiopii. Ale chyba wyszło mu tak sobie.