niedziela, 29 marca 2009

Forgotten SMILE PINKI/Zapomniany oscarowy dokument

Pierwsze gorące dni zawsze witam gorączką. Nie inaczej jest i w tym roku. Przedzierając się więc przez piętrzące się wszędzie butelki z syropami, witaminy i akcesoria do inhalacji oraz mleko z czosnkem (fuj!) serwowane przez cudownie nadopiekuńczego chłopca, zapodam wam news nieco już przebrzmiały, zapomniany a nawet pomijany wręcz. Ale ważny i ciekawy. Chodzi o film o Indiach, który dostał Oscara. Ale nie, nie lękajcie się, nie będzie już o Slumdogu. Mowa o Smile Pinki, za który Oscara zdobyła amerykańska reżyserka Megan Mylan w kategorii najlepszy dokumentalny film krótkometrażowy. Jest to dokument o dziewczynce, która urodziła się ze szpecącą zajęczą wargą, która skazuje bohaterkę na izolację i wykluczenie z życia wioski. Każdego roku w Indiach rodzi się 35 tysięcy takich dzieci. A operacjami, które usuwają deformację górnej wargi i przywracają do życia wśród ludzi, zajmuje się - jak dowiedziałam się z filmu - jeden szpital (!).

Zajęcza warga naprawdę mało estetycznie wygląda. Górna warga dziecka jest na środku przecięta i tworzy szparę szeroką na 1 cm, sięgającą aż do nosa. Zajęcza warga uniemożliwia poprawne wysławianie się, bo powietrze źle przepła przez takie dziurawe usta. Rozwja się w życiu płodowym dzieci, których matki są m.in. niedożywione, piją alkohol i palą. Najwięcej dzieci z tą wadą rodzi się u Indian amerykańskch, najmniej w Afryce.

Zajęczą wargę usuwa prosta operacja, ale przecież nie stać na nią biednej rodziny 5-letniej Pinki z Uttar Pradesh, którą poznajemy w filmie. W wywiadzie dla Documentary.org Megan Mylan, reżyserka powiedziała: Wierzę, że im lepiej się znamy, tym lepszy jest świat. I mam nadzieję, że ludzie po obejrzeniu moich dokumentów poczują, zrozumieją życie ludzi mieszkających w innych częściach świata.

Rozumiemy coraz lepiej. Np. to, że warto być małą gwiazdą w Indiach. Podobnie, jak małym aktorom Slumdoga obiecano (na razie tylko) gładkie wejście do lepszego świata, mieszkania, opłacenie szkoły i studiów, oraz świetlaną przyszłość w ogóle, tak też Pinki skorzystała na byciu oscarową bohaterką. Otrzymała już od Sri Aurobindo Institute of Medical Sciences oraz The Aurobindo Institute of Management Science and Technology pełne stypendium do czasu ukończenia nauki. Mała będzie mogła wybrać jeden spośród wydziałów: medycznych, pielęgniarskich, dentystycznych, fizjoterapii, inżynierii, farmacji lub zarządzania.

Na razie 8-letnia Pinki wygląda nieźle, choć jest nieco nieśmiała i wstydzi się nawet powiedzieć namaste. Za to o kulisach operacji dużo opowiada w wywiadzie z reżyserką lekarz, który zoperował Pinki.


A tu jest do obejrzenia trailer nagrodzonego filmu.

poniedziałek, 23 marca 2009

Animals on Elephanta/Zwierzęta z wyspy Elefanta






We are all animals. These from Elephanta.

I jeszcze trochę a propos, z rozmów dziewcząt w różnym wieku: Najgorsi kochankowie to doktoranci jednak. Dziennikarze też raczej słabi. Najlepiej poznać kogoś w autobusie. Takiego zwykłego chłopaka. Wcale nie musi być oczytany, nie musi wszystkiego wiedzieć. Ciekawe doznania gwarantuje też Wydział Zarządzania UW – egzemplarze, jak w Paryżu.

sobota, 14 marca 2009

Boyle should share Oscars with woman!/Boyle powinien podzielić się Oscarami z kobietą!

Danny Boyle powinien podzielić się swoimi Oscarami. Z kobietą. Tak uważają w każdym razie amerykańskie feministki. I mają pewnie rację, bo w produkcji oscarowego dzieła udział miała Loveleen Tandam, określana jako reżyser towarzyszący.

35-letnia Tandam przetłumaczyła scenariusz na hindi i sama nakręciła kilka scen. Ona także wybierała dzieci ze slumsów do głównych ról. Zdaniem Lisy Huttner, feministycznej działaczki z organizacji Support Women Artist Now (SWAN), to ważna zasługa i artystka powinna dzielić z Boyle'em zaszczyty.

Loveleen jednak jest bardzo skromna i niekoniecznie identyfikuje się z feministkami. W wywiadzie dla WOMAN - dodatku do tygodnika India Today - opowiada o początkach współpracy z Boyle'm. Tuż po tym, jak skończyła pracę z Mirą Nair w Bombaju (Vanity Fair, Monsoon Wedding), dostała telefon z działu produkcji Slumdoga. Nie była za bardzo zainteresowana banalnym pomysłem, ale w samolocie do Delhi przeczytała scenariusz. I zachwyciła się.

Kiedy film nominowano do Oscarów, krytycy zaczęli domagać się nominacji także dla niej. Nie chcąc wywoływać kontrowersji i dyskusji wokół swojej osoby, Tandan napisała list do Akademii Filmowej, w którym zrezygnowała z osobistej nominacji. Dlaczego? Czyżby sądziła, że jej praca nie zasługuje na nagrodę? Czy też jako wielkoduszna kobieta indyjska woli pozostać w cieniu mężczyzny? Czy też jest po prostu skromna?!

Przypomnijmy. W 81-letniej historii oscarowych nagród tylko trzy razy nominowano kobiety-reżyserki. Pierwszą z nich była Lina Wertmueller nominowana w 1975 roku czterokrotnie za film Seven Beauties. W 1993 roku Jane Campion, uznawana za przedstawicielkę feministycznego nurtu kina, zgarnęła statuetkę za najlepszy scenariusz do filmu Fortepian. I jeszcze Sofia Coppola nagrodzona za scenariusz do Lost in translation w 2004 roku. Tak, kobiety, Żydzi i czarni to wciąż grupy najbardziej dyskryminowane społecznie. Wystarczy dodać, że szacowna Akademia Filmowa w swej historii tylko jeden raz nominowała czarnoskórego reżysera. Jest nim nieżyjący już John Singleton. W 1991 roku nominowano jego film Chłopaki z sąsiedztwa. A ja ostatnio obejrzałam film Miasto gniewu Paula Haggisa. To film sprzed 4 lat, ale bardzo boleśnie pokazuje jak silny w USA wciąż jest rasizm.

A o tym, że Loveleen Tandan jest konsekwentna, uparta i realizuje, to co sobie założyła, niech zaświadczą fakty. Kiedy Deppa Mehta kręciła Earth, Tandam, początkująca wówczas w branży filmowej, dzwoniła do ekipy przez kilka dni, kilkakrotnie nagrywając się na automatyczną sekretarkę. Aż w końcu ktoś oddzwonił. Powiedziała, ze chce pracować z Mehtą i już. I pracowała. Mimo, że ekipa została obsadzona i nie było dla niej dodatkowego budżetu. Tandan pracowała więc za darmo. Na pewno nic nie starciła. Właśnie pisze scenariusz do pierwszego całkowicie swojego filmu. Ciekawe, jakie dzieło spłodzi tak skromna reżyserka.


Loveleen (z prawej) z aktorami Slumdoga.
Fot. Za www.ixteca.info

poniedziałek, 9 marca 2009

2 milion dollars for Gandhi's shoes/2 miliony dolarów za sandały


Kupił je 5 marca na aukcji w Nowym Jorku indyjski przedsiębiorca Vijay Mallaya, właściciel linii lotniczych Kingfisher i piwa o tej samej nazwie. Były tyle warte - powiedział BBC jego nowojorski przedstawiciel Toni Bedi. W zestawie obok butów znalazły się jeszcze druciane okulary Bapu, zegarek kieszonkowy Zenith z 1910 r. oraz miska i talerz, z którego Gandhi jadł ostatnie czapati przez śmiercią w 1948 roku.

Do tej aukcji nie chciał dopuścić wnuk Gandhiego - Tushar Gandhi, twierdząc, że to obraza dla pamięci o pradziadku - żeby tak sprzedawać rzeczy, które są bezcenne. Nie pomogła też decyzja sądu w New Delhi nakazująca wstrzymanie aukcji. Prawo indyjskie nie obowiązuje w USA - proste, prawda?

Nie udało mi się dowiedzieć, w jaki sposób amerykański wielbiciel Gandhiego James Otis wszedł w posiadanie owych skarbów. Ale w GW Jacek Pawlicki napisał, że Otis proponował, że zwróci Indiom ich narodowe dziedzictwo za darmo, jeśli rząd z Delhi obieca, że zwiększy wydatki na pomoc swoim głodującym obywatelom z 1 do 5 procent PKB, i ograniczy jednocześnie wydatki na zbrojenia. Propozycje te władze indyjskie uznały za zamach na suwerenność. I nie pomogły argumenty Otisa, że Gandhi byłby dumny, gdyby rząd zdobył się na takie (nie wiem, czy ekonomicznie możliwe) gesty. No nic z tego.

Ja za to chętnie przeznaczyłabym 5 procent moich dochodów na biedne indyjskie dzieci. Albo na jednego Indusa chociaż. Wiem nawet, na którego. A moje sandały z Bombaju kosztowały co prawda mniej niż 2 miliony dolarów, ale też są sporo warte, wszak kilkakrotnie poniosły stopy me umęczone przez chodniki tego miasta zakurzone. Raz były nawet w galerii sztuki. Można licytować.

PS Okulary też mam. Nowe. I - jak na girl power przystało - czerwone. Nie na sprzedaż.

Fot. Brendan McDermid Reuters za www.gazeta.pl (1)

piątek, 6 marca 2009

PINK CHADDIS/RÓŻOWE MAJTKI indyjskich feministek


Bip podesłał link: To będzie szokujące. Umieść to na blogu, choć pewnie już o tym słyszałaś. Tak, czytałam o tym też u Jacka i Natalii. Co takiego stało się w nadmorskim Mangalore? Pewnego dnia, a było to pod koniec stycznia około godziny 16 czasu indyjskiego, samozwańcza policja moralna zaatakowała pub w w centrum miasta Mangalore w stanie Karnataka. 40 ludzi wyrzuciło z pubu kilka dziewczyn narodowości indyjskiej, ciągnąc je za włosy i traktując dość brutalnie. Dwie z nich trafiły do szpitala z poważnymi obrażeniami. Dlaczego i kto je zaatakował? Odpowiadają za to przedstawiciele fanatycznej organizacji religijnej Sri Ram Sene, którego nieformalną bojówką jest właśnie owa policja moralna.
Uważają oni, że kobietom nie wolno samym przesiadywać w pubach. Zdaniem Pramoda Muthalika, szefa organizacji, takie zachowanie zagraża tradycji Indii. Ochrona kobiet przed złem zachodniej kultury jest naszym prawem - uważa Muthalik. Sądzi on też, że Indie nie mogą przyjmować obcej kultury pubowej, która deprawuje społeczeństwo, a już za całkowicie niedopuszczalne uznaje sytuację, w której kobieta samotnie siedzi w miejscu, w którym sprzedaje się alkohol. Taka kobieta jest bezczelna i puszczalska.

Jesteś w parze? Idziesz do ołtarza!
Pramod Muthalik najwyraźniej ma misję ratowania Indii przed moralnie złymi wzorcami reszty świata. Postanowił też bojkotować Dzień Świętego Walentego. Zapowiedział, że jeśli tego dnia spotka parę, która publicznie będzie wyrażała swoje uczucia, siłą zaprowadzi ją do najbliższej świątyni i zmusi do zawarcia małżeństwa. "Bezczelne i puszczalskie" kobiety z siostrzanego do Mangalore miasta Bangalore w odpowiedzi na taką zapowiedź postanowiły wysyłać Muthalikowi różowe, staroświeckie majtki. Nie wiadomo, ile dokładnie majtek dostał, ale przypuszcza się, że mało który współczesny celebryta płci męskiej zebrał tak pokaźną kolekcję różowej damskiej bielizny.
Z powodu swoich przekonań Pramod Muthalik uznany został też za najgorętszego mężczyznę lutego. I też jest na okładce VOGUE'a! Co prawda wykonanej przez niejakiego Manisha, ale zawsze.



Różowe majtki protestują
W Bangalore powstał też ruch PINK CHADDI (chaddi to majtki w jęz. hindi). Zajrzyjcie koniecznie na ich stronę!
Oj, będzie się działo. Na 7 i 8 marca aktywistki i aktywiści z PINK CHADDI planują różne akcje: będą rozdawać plakaty nawołujące do reagowania na przemoc wobec kobiet, zbierać podpisy pod petycją do władz stanu Karnataka. Odbedą się też indyjskie manify przed głównym gmachem policji w Bangalore, a także w innych miastach. A wieczorem performance i koncerty.


To wszystko byłoby może nawet trochę zabawne, gdyby nie fakt, że ataki na kobiety w indyjskich pubach i klubach powtarzają się. Ten jeden incydent w Mangalore paradoksalnie wywołał lawinę innych w Bangalore. A Bangalore to prężnie rozwijający się ośrodek ekonomiczny i przemysłowy, czyli światła metropolia. To trzecie co do liczby ludności indyjskie miasto (5,5 mln mieszkańców) i drugie po Bombaju miasto z największą liczbą ludzi potrafiących czytać i pisać. I największe w Indiach skupisko przemysłu IT, instytutów badawczych i szkół. Bardzo jestem ciekawa co tam się w ten weekend wydarzy.
Tymczasem do zobaczenia w niedzielę pod PKiN.

niedziela, 1 marca 2009

WATER finally in Poland/Film WATER w Polsce!



Wszystko zacznie się 23 marca. Codziennie przez tydzień o godz. 18.30 w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku, Bydgoszczy, Szczecinie, Wrocławiu, Łodzi i Zabrzu w Multikinach do obejrzenia będą filmy indyjskie. I to nie tylko produkcje bollywoodzkie. Niestety całej trylogii Deepy Mehty nie zobaczymy, ale za to festiwal rozpocznie pokaz Water. Poruszająca historia 8-letniej dziewczynki, której mąż umiera, więc trafia ona do aśramu dla wdów. Za muzykę do filmu odpowiedzialny jest ten sam człowiek, który właśnie zgarnął 2 statuetki za muzykę do Slumdoga. Czyli genialny A. R. Rahman. Oto próbka jego koncertowych umiejętności:



A tu jest repertuar festiwalu.