środa, 22 lipca 2009

Sudeep Sen in Polish mag/Indie w Ricie

RitaBaum? Nie mamy czegoś takiego... Na Nowym Świecie były dwa, w Arkadii - 6. Aa, nie, u nas też było coś takiego! Jeden egzemplarz. Sprzedał się.

Taką dystrybucję ma w stolicy to zacne pismo artystyczne z mojego ulubionego miasta Wrocławia. RitaBaum. Chciałam je kupić w Złotych, żeby wam tu zacytować co nieco. Przypomniało mi się, że kiedyś ten numer przeglądałam, ale chwilowo o nim zapomniałam. A przytoczyć tu chciałam zwłaszcza jeden z wierszy indyjskiego 45-letniego poety Sudeepa Sena, z którym też wywiad Rita w tym numerze proponuje. Sen, prócz tego, że jest znakomitym poetą, został w 2006 roku wydawcą jedynego chyba w Indiach artizne'u zatytułowanego Atlas. Dodajmy, że jest to artzine międzynarodowy. W brytyjsko-indyjskim magazynie znajdziemy mieszankę starej i nowej poezji, ale też wywiady z filmowcami, fotografami i artystami współczesnymi.

Przystojny, prawda?

Chętnie poczytałabym, co o Senie piszą w Ricie. I o fotografii indyjskiej. Może w innych miastach Ritę da się jeszcze kupić, albo chociaż przejrzeć?




UPDATE: Kupilam! W Arkadii. I cytuję:

Pewnej księżycowej grudniowej nocy

Pewnej księżycowej grudniowej nocy
przyszłaś, stukając do mych drzwi,
nie spieszyłem się otwierać.
Kiedy to zrobiłem,
był tylko jedwabny szal,
postrzępiony, na wpół uwięzły w zatrzasku.*


The Man With Night Sweats

I wake cold, I who
Prospered through dreams of heat
Wake to their residue,
Sweat, and a clinging sheet.


* Ze zbioru: Postmarked India: New & Selected Poems (HarperCollins)
Fot. www.peepaltreepress.com

niedziela, 19 lipca 2009

Postcard form Life/Pocztówka z życia



No więc trochę mnie tu nie było. Ech, życie - tak często wzdycha koleżanka zza biurka, która wkrótce - z powodu kryzysu - będzie musiała znaleźć sobie inne biurko. Życie płynęło ostatnio pod znakiem: konferencji i kongresów, słomianych zapałów, literackich nagród od instytutów i feministek oraz dyplomów z błędem w imieniu, uścisków dłoni, oparów piwno-papierosowych w oparach absurdu, punkowych koncertów, kryzysowego kopa w dupę, pokoju w starej kamienicy z widokiem na morze, wypraw do matriarchalnych korzeni i powrotów z butelkami Mamrota w bagażniku (i jedną w torebce), ostrych dyżurów laryngologicznych, niezapowiedzianych wizyt, niewykupionych recept, przestraszonej odgłosem strzału suki wbiegającej nocą do domu, gofrów z bitą śmietaną i jagodami, jadu osy wyssanego ze stopy, dancingu w peerelowskim pensjonacie w środku lasu, listu do dziadka z 1947 roku znalezionego na strychu, różańca w lodowatych rękach babci leżącej w trumnie, wibrującego odgłosu dojarki, który fascynował mnie od dziecka, radości z "Atame", złości na Esther Vilar, przytulającego się 9-latka: "ciotka, zostań z nami". A teraz wiem też, że mogłabym jeszcze napisać poradnik pt. Jak pojechać z partnerem na wakacje i rozstać się po powrocie.



Od Indii też miałam wakacje. Ale nie zapomniałam. Nadal będę tu flirtować i filtrować przez indyjskie perspektywy różne zdarzenia życiowe. Te niewątpliwie głębokie nieraz przemyślenia i ważne wskazówki życiowe przeniosę też trochę gdzie indziej, ale o tym na razie sza.