czwartek, 13 grudnia 2012

Tribute to Ravi Shankar.



Mówi się, że dzięki niemu muzyka indyjska przestała być skostniała. Jednocześnie udało mu się pozostać wiernym tradycji. Muzyka Raviego Shankara rozbrzmiewa w Indiach wszędzie - na targach, ulicach, przed świątyniami, w domach. Hipnotyzujące brzmienie instrumentu a angielskiej nazwie citar (w tłumaczeniu nie będzie to jednak chyba merytoryczny odpowiednik cytry) przypomina mi leniwe śniadania i przedpołudnia spędzane w knajpie z widokiem na morze na plaży w Palolem na Goa. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam go świadomie - w słuchawkach z indyjskiego ipoda, które podał mi przyjaciel, mówiąc: "Posłuchaj, zamknij na chwilę oczy, potem popatrz na wodę, you will love it". Transcendencja. Ale bez egzaltacji.



Ravi Shankar zmarł w środę nad ranem w San Diego w USA. Miał 92 lata.
Ma dwie utalentowane córki - Anoushka Shankar i Norah Jones to znane artystki.

czwartek, 29 listopada 2012

My little India in Paris

Miło jest kupić prawdziwą herbatę kardamonową.
Nasycić się zapachem szafranu, dotykać buteleczek z olejem kokosowym i henną.



Na wyciągnięcie ręki są płyty i filmy w nieziemsko wysokiej cenie jak na pirackie kopie indyjskie - po 1 Euro.



My little India in Paris:) Czegóż chcieć więcej? La Chapelle, life is good, odlatuję:)

niedziela, 28 października 2012

Indian Job/Tydzień kina indyjskiego i robota w Indiach



Wielkie święto dla fanów kina bollywood i nie tylko! Ciekawa filmowa impreza szykuje się w kinie Kultura w Warszawie w dniach 5-10 listopada: Tydzień Kina Indyjskiego. 100-lecie kina w Indiach. Na razie nie ma programu, ale więcej informacji znajdziecie z pewnością wkrótce na stronie współorganizatora - Stowarzyszenia Filmowców Polskich:
http://www.sfp.org.pl/aktualnosc,pl,1e4349251b9b5ac.html

A poza tym zostałam współpracowniczką indyjskiego magazynu dla nastolatków. Tym, którzy wiedzą, czym się zajmowałam zawodowo przez ostatnie 4 lata nie muszę wyjaśniać, że to idealna robota, prawda?:) A poważnie mówiąc to bardzo, bardzo się cieszę i mam nadzieję, że współpraca będzie się rozwijała.

środa, 26 września 2012

Nowe Kontynenty/Traveling-writing monopoly



Polecam drugi numer magazynu "Kontynenty". To nowy magazyn o podróżach wydawany przez Agorę. Swoją drogą szkoda, że większość dobrych magazynów jest w jedynym ręku - przejrzałam, zachwyciłam się i zaczęłam szukać stopki, a kiedy zobaczyłam, że to Agora, to pomyślałam: kurczę, znowu oni. Ale ci oni mają ludzi, pomysły i pieniądze. Trudno, nie szkodzi. Ale ponieważ to Agora, to piszą tam dziennikarze z nią związani - Wojciech Jagielski, Lidia Ostałowska, Krzysztof Varga, Krzysztof Miller. I to oczywiście jest zaleta, ale ich można czytać niemal wszędzie, oni wydają też książki, trochę zawłaszczając rynek. Ale na szczęście jest też Paulina Wilk opowiadająca poetycko o bogatych i biednych i w sposób sobie właściwy hipnotyzująca czytelnika.

O niezwykłych, muzycznych wyprawach m.in. do Indii pisze też znakomicie Maria Pomianowska - dyrektor artystyczna Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur.

Wiele smaków literackich w tym magazynie jest. Mój ulubiony to jednak ten Masłowskiej. Fragment jej nowej powieści, która ukaże się w październiku, sprawia, że nie mogę się tej książki doczekać. Masłowska pisze tu jak podróżniczka, a szyk w zdaniach jest poprawny, składnia jak z podręcznika jęz. polskiego. Zmęczyła mnie na początku ta "zwykłość", bo oczekiwałam fajerwerków w postaci języka zasłyszanego, ulicznego i siarczystego, a tu proszę - taka dorosłość trochę. Ale czyta się doskonale.

piątek, 3 sierpnia 2012

Abida Parveen/W kontraście do artysty z poprzedniej notki


Odkrycie miesiąca: Abida Parveen. Bardzo popularna w Indiach pieśniarka. Zahipnotyzowała mnie. Słyszę w jej muzyce... Albo nie, najpierw zróbcie takie ćwiczenie, a sami zobaczycie, co usłyszycie. Usiądźcie wygodnie i zamknijcie oczy. Przypomnijcie sobie, kiedy było wam dobrze, spokojnie, bezpiecznie. Poczujcie powiew ciepłego wiatru.



I?!

Ja właśnie słyszę w muzyce tej pakistańskiej królowej sufickich poematów spokój i wyciszenie. Trochę jak po pływaniu, bieganiu albo innej aktywności fizycznej. Mięśnie przyjemnie drgają. Kiedy zamknę oczy, widzę kobiety idące o świcie plażą w Goa. Niosą na ramionach gałęzie wyrzucone przez przypływ oceanu. Po plaży biegają bezpańskie psy, wbiegają na chwile do wody, piją łapczywie i uciekają, bawiąc się z falami. Słońce dopiero wstaje, dalej na plaży biali turyści ćwiczą jogę, pomiędzy nimi pełza po mokrym piasku na oko roczne niemowlę. Jest spokojnie i tak jak powinno być.
Widzę też zielone liście palm - jeśli odwrócę głowę w przeciwną stronę do oceanu. Soczyste i mięsiste. Dają cienia tyle, ile trzeba. Tyle, żeby zmieściły się w nim czekające na klientów sprzedawczynie biżuterii. Ręce mają obwieszone bransoletkami, dzwonią przy każdym ruchu. Czekają na nowych turystów, bo wiedzą, że ani ci od jogi, ani ja nie skusimy się na ich kolorowe paciorki.
A kiedy - będąc na tej plaży - zamknę oczy, czuję wiatr, który osusza mokre od bryzy ramiona. Odległe wydają się problemy sercowe, mieszkaniowe, finansowe, a nawet egzystencjalne. Jest jakoś dobrze.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Polak śpiewa indyjskie piosenki/Indian song by Polish singer

Niech ktoś zabroni mu śpiewać! Denerwujący głos, irytująca persona, sztuczny sposób bycia. Myśli, że śpiewa tak, jak w Indiach, ale troszkę mu nie wychodzi. Popularyzuje i przybliża indyjskie dźwięki, śpiewając w hindi, urdu czy bengali (nie poznaję szczerze mówiąc, ciekawe, czy on sam rozróżnia języki). Zamiast prawdziwego brzmienia przywołującego wspomnienie lepkiego od kurzu, rozedrganego powietrza Indii mamy połączenie folku, zakopiańskich skrzypek i nadającej popowy ton perkusji.

Protestuję, bo tego nie powinno się robić muzyce indyjskiej. Indie w wykonaniu Michała Rudasia, warszawiaka z Piaseczna, laureata "Szansy na Sukces" i twarzy innych programów, w których jedni śpiewają piosenki, a inni ich oceniają, wcale mnie nie pociągają. O jego tekstach piosenek śpiewanych w języku polskim na melodie indyjskie nie chcę się tu w ogóle wypowiadać. Wybaczy pan, panie Michale. Może zmienię zdanie, kiedy zobaczę pana 14 sierpnia na żywo na koncercie w
Art Parku?
Ale na razie wybaczam panu to wszystko, bo wkłada pan serce w to, co pan robi, bo brał pan udział w nagraniach Masala Sound System. I kocha pan Indie. I pana piosenki zapewne wkrótce staną się przebojami (o ile jeszcze nie są - podobno niektóre już są) za sprawą płyty "Shuruwath". Muzykę oceńcie sami: www.michalrudas.pl

Wiele też o artyście mówi jego sesja zdjęciowa. Ulubione atrybuty to ciemne okulary (ok, Indusi przyswajający zachodnie wzorce bardzo je lubią), koszulki z wielkimi dekoltami, lekki zarost (jeszcze bez wąsów) i wystające ze spodni majtki. Dominujące kolory to czerń i biel. I jeszcze uwodzicielsko przekrzywiona głowa i uśmiech, który w zamyśle fotografa zapewne miał kobiety zwalać z nóg.


W sumie właściwie to nie wiem, czy się wybiorę na ten koncert.

piątek, 1 czerwca 2012

O Indiach Wilk piszę w nowej Zadrze/Gandhi for manager



Dedykacja Pauliny Wilk zmobilizowała mnie do pracy. W jubileuszowej Zadrze nr 50-51 (www.efka.org.pl) przeczytać można moją recenzję jej "Lalek w ogniu". Ciągle polecam tę książkę, zwłaszcza że właśnie dostała nominację do nagrody literackiej Nike.

Zestawienie z "Antymacierzyństwem" nie jest przypadkowe, choć trochę jest, bo to wydanie "Czasu Kultury" akurat miałam pod ręką, dlatego posłużyło jako stoper dla zamykającej się okładki. Antymacierzyństwo jest u mnie teraz bardzo na czasie, co nie znaczy, że złą matką się staję - mam nadzieję. Ale na pewno inną jestem już kobietą. Dojrzalszą? Bardziej odpowiedzialną? Spokojniejszą? Kiedy uspokaja się nieco zachwyt nad potomkiem, do głosu dochodzi ego kobiece, które na nowo domaga się samookreślenia. Niektóre moje koleżanki robią kursy coachingowe, piszą biznesplany, zmieniają zawód, spełniają się kulinarnie, robią biżuterię z filcu albo piszą blogi macierzyńskie. I to jest zdrowe i twórcze. I ja bym tak chciała. Niestety, moja kreatywność nadal ogranicza się do ekranu komputera. I może to jest błąd. Jest na szczęście biblioteka na dole.


Tę książkę podczytuję - bo do tego zachęca jej poszatkowana forma. Opowieść o niektórych mrocznych aspektach przeszłości charyzmatycznego Hindusa czyta się łatwo, bo i czasem wielkie myśli małego, chudego Hindusa podane są tu w sposób dość irytująco spłycony. O ile sceptyczna jestem wobec wszelkich publikacji w stylu jak uzdrowić swoje życie w 10 krokach, to ta książka stanowi wyjątek. Prócz oczywistej dla mnie zalety, mianowicie takiej, że Indie ma w tle, to jest jeszcze zabawna. Uprzedzam jednak, że nie każdy ten humor dostrzeże. Subtelne traktowanie rzeczywistości przez Gandhiego widać w obfitych cytatach ze skromnego i pokornego przywódcy duchowego narodu indyjskiego. Lubię takie cytaty.

Źródłem siły nie są możliwości. Jest ona owocem niezłomnej woli.
Kto ciągle mówi o swych niedostatkach, zwielokrotnia je.
Przyczyna większości nieporozumień między ludźmi tkwi w podejrzliwości, a jej powodem jest z reguły lęk.

Otwierają one każdy z rozdziałów, wśród których są np. te poświęcone prawdzie, odnajdywaniu siebie samego, empatii w kontaktach z innymi, umiejętności słuchania i milczenia i inteligencji emocjonalnej. Czytając tę książkę ma się wrażenie, że to wszystko są przecież oczywiste prawdy - żeby nie powiedzieć banały. Ale jest też kilka momentów zaskakujących, np. te dotyczące życia seksualnego Gandhiego w związku z żoną Kasturbą, z którą został ożeniony gdy miał lat 13.

Można do tej książki zajrzeć, ale nie należy spodziewać się, że lektura powie nam jak tu żyć. I że potem będzie sprawniej, jak u Szymborskiej:

SĄ TACY, KTÓRZY
Są tacy, którzy sprawniej wykonują życie,
Mają w sobie i wokół siebie porządek.
Na wszystko sposób i słuszną odpowiedź.

Odgadują od razu kto kogo, kto z kim,
w jakim celu, którędy,
Przybijają pieczątki do jednych prawd,
wrzucają do niszczarek fakty niepotrzebne,
a osoby nieznane
do z góry przeznaczonych im segregatorów.

Myślą tyle, co warto,
ani chwilę dłużej,
bo za tą chwilą czai się wątpliwość.

A kiedy z bytu dostaną zwolnienie,
opuszczają placówkę
wskazanymi drzwiami.

Czasami im zazdroszczę
- na szczęście to mija.


"Gandhi dla menadżerów", Jorg Zittlau, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2005

niedziela, 13 maja 2012

Indian Words of Wisdom/Bibliotekarki są najlepsze

W Bibliotece Jagiellońskiej przyjemnie się śpi. Jest chłodno, panie szatniarki są miłe, poruszają się delikatnie i bezszelestnie i cicho mówią. Zaglądną do wózka, pobujają, jak zajdzie potrzeba, przyłożą palec do ust w geście "ciii! tu dziecko śpi!". A mama spokojnie będzie mogła realizować swe naukowe zapędy. Mój wykład podczas Dni Indyjskich spodobał się chyba, bo już wkrótce jego tekst będzie do przeczytania na stronie Centrum Studiów Polska-Azja. Indolodzy i orientaliści to publika wymagająca - szczegóły warto zawsze dopracować, należy też być odpornym na miażdżącą krytykę. Indolodzy mają na szczęście poczucie humoru - w końcu Indiami się przecież interesują i nieobce są im ich absurdy. Jeśli mówimy o absurdach to chciałabym tu przytoczyć kilka przysłów indyjskich z książki "Mądrości z palmowego liścia" (Wiedza Powszechna, Warszawa 1959). Niektóre z nich są dla mnie jeśli nie dziwne to mało jasne. Gdyby ktoś zechciał mi rozjaśnić ich sens, to bardzo proszę:

* Nie zaczynaj dnia od picia octu.

* Niezadowolenie jest podstawą szczęścia.

* Co zawiniły wrony, gdy ryż pożrą gęsi?

* Za kimże gonisz, o serce? Czy nie wiesz, że umiłowany w twej własnej przebywa głębi?

* Tam wybuch, a tu słychać.

* Lepiej, żeby dziecko umarło, niż dobre obyczaje.

* Bije córkę, żeby zranić zięcia.

* Zatrute potrawy,
ząb dziurawy,
i złego ministra:
precz! I spokój.

* Nie ucz starca, jak jeść banany.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Dni Indyjskie w Krakowie/My lecture on Indian Days in Cracow

Zapraszam na Dni Indyjskie w Krakowie od 25 do 28 kwietnia. W programie wiele ciekawych wystąpień (m.in. na temat trzeciej płci w Indiach, historii prostytucji i surogacji), spotkanie z Krzysztofem Renikiem - korespondentem Polskiego Radia w New Delhi, pokazy indyjskich filmów reklamowych, joga i tańce oraz zapewne wielu obywateli Indii o ciemnej karnacji i czarnych oczach. Bardzo się cieszę też osobiście, bo tam będę i w piątek będę mówiła o konsekwencjach posagu w życiu kobiet indyjskich. Więcej: www.dniindyjskie.wordpress.com

piątek, 17 lutego 2012

Attachement parenting in India/Razem z dzieckiem

Odkąd jestem matką, uważnie obserwuję inne matki. Wspominam różne poznane kiedyś i te, które znam dziś. Myślę też o tych, które spotkałam w Indiach. Były poważne, stateczne - jak Savita z Delhi, u której mieszkałyśmy przez dwa dni. Savita miała swój sklep w ekskluzywnym centrum handlowym przy stacji metra Rithala. Sklep nie byle jaki - z drogą, dobrej jakości garderobą. Savita zatrudniała dwóch sprzedawców - młodych chłopaków, miała też swojego kierowcę. Dzień, w którym pojechałyśmy do Sawity był naszym pierwszym dniem w Delhi. To był ciężki dzień aklimatyzacji, kiedy po nocy w przerażająco zimnym pokoju hotelowym ze szczurami, do którego dotarłyśmy o 4 nad ranem wprost z lotniska, chodziłyśmy po targu z ubraniami w poszukiwaniu ciepłych kurtek, bo nie sądziłyśmy, że w Delhi może być tak zimno. Pierwszy dzień był głośny i dźwięczał wszechobecnymi, denerwującymi klaksonami, oślepiał ostrym słońcem i pachniał dymem i spalenizną dobiegającą z ulicznych smażalni. Ten dzień wydał się lepszy dopiero po południu, kiedy spotkałyśmy się Sanjayem, z którym umówiłam się jeszcze z Polski. Był obiad w modnej wśród trawelersów kawiarni na dachu, pierwsza nauka jedzenia palcami, pierwszy chrupiący naan, rozczarowanie nad dziurą w podłodze i gumowym wężem do spłukiwania w toalecie, pamiątkowe zdjęcie z panoramą Old Delhi w tle. Potem długa jazda metrem i szukanie adresu Sawity wśród pierwszej całkowicie czarnej nocy. Tam, gdzie nie było latarni, ja po prostu nic nie widziałam, a hindusi zgrabnie się poruszali, jakby po swoich utartych, dobrze znanych szlakach. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, Sawita kończyła dzień sprzedaży, musiała rozliczyć kasę, czekałyśmy na nią więc w indyjskim fast foodzie z pizzami, gdzie kilku kelnerów tańczyło wokół nas i śpiewało, by umilić nam konsumpcję. Kilka stolików dalej siedziały matki z małymi dziećmi.
W domu Sawity było chłodno i pachniało stęchlizną. Mieszkała z 20-letnim synem, dla którego - jak poinformowała - szukała żony. Starszy syn studiował w Bangalore, a mąż - chyba wojskowy - pracował gdzieś na prowincji. Syn szukał pracy, Sawita bardzo martwiła się o niego. Jak każda matka o swoje dziecko. I taka banalna puenta tego wpisu jest. Że kobieta-matka ma już inne priorytety niż kobieta.

I jeszcze przypomniało mi się, że w Indiach wszędzie pełno jest małych dzieci. Nie samych oczywiście, ale z matkami. Dziecko jest w Indiach towarzyszem codziennych zajęć matki - tak, jak i kiedyś było wśród prostych ludzi na Zachodzie. Dziecko w chuście na plecach lub pod ramieniem, albo gdzieś obok bawiące się lub biegające w zasięgu wzroku. W naszej kulturze jest teraz taki trend, by dziecko było z matką wszędzie, by było blisko - w sensie fizycznym, a przez to także emocjonalnym. Attachement parenting. Chodzimy więc razem z Polą na jogę, do klubów dla dzieci i mam ale i dla mam z dziećmi. Te drugie różnią się od tych pierwszych tym, że przystosowane są dla matek i to udogodnienia dla nich są najważniejsze, a nie kąciki zabaw i kredki dla dzieci. To oczywiście dlatego, że tylko matki z małymi, jeszcze nie chodzącymi dziećmi mogą sobie pozwolić na spędzanie czasu tak, jak chcą one, czyli np. w lokalu na kawie z innymi matkami małych dzieci, a nie tak, jak chciałyby ich mobilne już dzieci. Jestem jak najbardziej za takim podejściem, w myśl którego dziecko jest dodatkiem do codzienności, a nie przeszkodą. Chodzimy więc razem niemal wszędzie - do kina na specjalne seanse dla mam z dziećmi, galerii (sztuki, nie handlowych), ale też do sklepów, banków i urzędów. Czasem w chuście, częściej - z powodu problemów z moim kręgosłupem - w wózku. Starsze panie czasem załamują ręce, kiedy widzą dziecko w chuście i mówią, że "musi mu być strasznie niewygodnie" i "że się tak męczy". Piękne jest to, że matka z dzieckiem jest w naszym kraju wszędzie przepuszczana, ustępuje się jej i pomaga. Madonna z dzieciątkiem i jej świętość jako archetypiczny pierwowzór dla matki z dzieckiem ma tu zapewne znaczenie.
Podobno w korpopracach miejsca pracy dla młodych mam są specjalnie przystosowane do obecności z dziećmi. Nie słyszałam o takiej firmie, ani nie znam kobiety, która miałaby takie doświadczenia, że pracodawca pozwala, by pod jej biurkiem raczkowało dziecko, lub by mogła siedzieć przy komputerze z dziecięciem przy piersi. Nie wiem też, czy w Indiach w sferze publicznej - w wyższych kastach - dziecko jest tak naturalnym elementem krajobrazu, jak na indyjskiej ulicy. Wiem za to, jak reagują na białe dziecko kelnerzy hinduskiej restauracji na warszawskiej starówce - próbują je zabawić, rozśmieszyć, zainteresować, robią miny, wydają ciekawe dla dziecka (jak sądzą) dźwięki. Bardzo to miłe, Pola od razu jednego bardzo polubiła, smakowała jej też tikka masala i butter naan, i oszalała - tak jak matka - na punkcie mango lassi.


Niemowlę w Agrze


Dzieci z niemowlęciem w Jaisailmerze biegały po wzgórzach miasta. Niektóre sprzedawały biżuterię, inne pozowały tylko do zdjęć - za pieniądze.


Tata w świętym mieście Waranasi


Ta dziewczyna mieszkała na ulicy w Kalkucie ze swoim dzieckiem, braćmi i matką.


Kobiety na targu w mieście Jodhpur


Kobiety z dziećmi w Darjeeling